Przejdź do treści
Strona główna » Blog » Życie wypuszczone z rąk

Życie wypuszczone z rąk

Dokładnie 12 lat temu – 10 listopada 2009 roku bramkarz Robert Enke odebrał sobie życie. Cierpiał na depresję, zaś według statystyk zaburzenia/choroby psychiczne są najczęstszą przyczyną samobójstw.

Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś może nie chcieć żyć, dlaczego wybiera śmierć, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego uczucia wewnątrz, które przepełnione jest bólem i cierpieniem. Jak bardzo ktoś musi cierpieć, żeby wybrać taki właśnie sposób odebrania sobie życia? Myślę, że historia Roberta Enke pomogła mi poznać ten “wewnętrzny mrok” panujący w umyśle osoby w depresji, osoby, która pragnie, to żeby ten stan się zakończył – jedynym wyjściem, jakie widzi, jest śmierć.

UWAGA! Zanim zacznę przybliżać Wam historię Roberta, chcę, żeby to wybrzmiało:
Pamiętajcie, że każda depresja jest inna – ma swój indywidualny rys, który zależy od wielu czynników – nie można oczekiwać, że każda osoba, która na nią choruje, będzie zachowywać się i odczuwać w taki sam sposób. Ja opisuję tutaj depresję z perspektywy konkretnej osoby, dlatego powstrzymajmy się od generalizacji i zawsze podchodźmy do każdego przypadku indywidualnie. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat samej choroby i jej charakterystyk, to zapraszam do poprzedniego wpisu.

Jeśli nie czytaliście książki napisanej przez Ronalda Renga: “Robert Enke. Życie wypuszczone z rąk”, to mocno Was do tego zachęcam. Nie tylko fanów piłki nożnej – według mnie jest to książka daleko wykraczająca poza tę tematykę. Przede wszystkim, to historia człowieka, który na swoich barkach dźwigał ogromny ciężar, ciężar którego zazwyczaj opinia publiczna nie dostrzega – widzi tylko wycinek życia, który dalece odbiega od prawdziwego obrazu rzeczywistości – przepełnionej nieustannym strachem i cierpieniem. Dzięki tej książce możemy poznać świat osoby chorej na depresję od środka – niezależnie od tego, czy tę osobę nazywamy wielkim piłkarzem, czy po prostu zwykłym chłopakiem, który z dala od blasku fleszy próbował “wygrać przegraną walkę”. Daje do myślenia, wzbudza refleksje i motywuje do innego spojrzenia na “twardy świat profesjonalnej piłki”.

Tutaj zamieszczam wywiad z autorem, warto posłuchać:

UWAGA! po raz drugi: będzie to wpis, gdzie znajdziecie mnóstwo spoilerów – dlatego jeśli planujecie przeczytać książkę, to w tym miejscu można zakończyć i wrócić po skończonej lekturze.

Kim był Robert Enke?

Przez znajomych nazywany “dzieckiem szczęścia”:  

“Enkus przewrócił szklankę wody i wszyscy wokół niego byli mokrzy z wyjątkiem niego samego.”

Wielki talent piłkarski o dobrych warunkach fizycznych. W wieku 16 lat wybrano go młodzieżowym piłkarzem miesiąca. W wieku 19 lat zaczął grać dla Borussi Monchengladbach, powoływano go także do młodzieżowej reprezentacji Niemiec. Grał w kilku miejscach na świecie, podpisał kontrakt z wielką Barceloną. Miał kochającą żonę i wspaniałych przyjaciół. Jego ojciec był psychoterapeutą, można więc powiedzieć, że opiekę psychologiczną miał na wyciągnięcie ręki. Wielu mogło mu zazdrościć, wydawało się, że miał wszystko, żeby być szczęśliwym i spełnionym człowiekiem…

Jednak jest także druga część tej historii...

W dzieciństwie musiał zmierzyć się z rozwodem rodziców. W tym czasie “przyzwyczaił się, że ze smutkami radzi sobie w samotności”. Z ojcem łączyły go trudne relacje, które opierały się głównie o piłkę nożną.  Już od dziecka miewał stany lękowe oraz depresyjne:

“Gdy jako młody bramkarz rzeczywiście popełnił jakiś błąd, to nie potrafił sobie z tym poradzić. Czarne myśli, rozmyślania oraz zarzuty wobec siebie samego wymykały się spod kontroli.”

Pierwsze problemy pojawiły się, kiedy jako nastolatek musiał grać ze starszymi od siebie. Pojawił się strach przed popełnieniem błędów. Po jednym z takich meczów zalał się łzami i powiedział ojcu, że nie chce więcej grać w piłkę. Jego ojciec uważa, że to wtedy rozpoczęły się problemy:

“To strach przed błędami zakorzenił w nim ten sposób myślenia: jeśli nie jestem najlepszy, to jestem najsłabszy. Początki jego wewnętrznej męki sięgają czasów, gdy jako junior młodszy trafił do juniorów starszych.”

Kiedy grał w Borussi, był dopiero trzecim bramkarzem. Wtedy znów miewał stany lękowe, czuł się niedostrzegany, obawiał się popełnienia błędów, jak za czasów juniorów młodszych.

Nie lubił blasku fleszy i rozgłosu, wolał spędzać wieczory w domu z gazetą lub oglądając mecze. Kiedy zdecydował się odejść z Borussi spotkał się z ogromnym niezrozumieniem ze strony kibiców. Został wygwizdany i znienawidzony. Zdecydował się przejść do Lizbony, jednak strach ciągle był nieodłącznym elementem jego życia.

Na depresję stwierdzoną klinicznie chorował dwa razy – w 2003 i w 2009 roku.

W 2006 roku, po długiej walce, tygodniach spędzonych w szpitalach i kilku operacjach zmarła jego 2-letnia córka Lara, która urodziła się z wrodzoną wadą serca.

To, co mocno mnie poruszyło, to głęboko zakorzenione przekonanie Roberta, że musi ukrywać swoją chorobę oraz to, jak wiele energii na to poświęcał. Myślę, że takie przekonanie ukształtowało się w środowisku, w którym przyszło mu żyć – “twardy świat profesjonalnej piłki”; “męska gra”; brak przyzwolenia na okazywanie słabości, gdzie chorobę psychiczną postrzega się jako dowód na to, że się nie nadajesz. Dodatkowo pozycja na której grał – bramkarz. Wiele razy słyszałam, że jest to szczególna pozycja, że bramkarze są szczególnie narażeni na problemy psychiczne. W książce znajdziemy kilka cytatów, które potwierdzają powyższe spostrzeżenia:

“Bramkarz to zawsze ostatnia podpora drużyny. Zachowuje spokój i opanowanie w najtrudniejszych sytuacjach. Potrafi kontrolować stres i strach w najbardziej ekstremalnych chwilach.”

“Bramkarz, ostatnia podpora, nie może w naszym społeczeństwie borykać się z depresją. I Robert Enke zużywał naprawdę wiele energii na ukrywanie choroby. Zamykał się we własnym cierpieniu.”

“Bramkarz nieustannie szkoli się w powściągliwości: wie, że nie może okazać rozpaczy, rozczarowania i strachu. Ta umiejętność pozwoliła Robertowi ukrywać depresję. Dar stał się jego przekleństwem, gdy choroba popchnęła go do samobójstwa: swoje zamiary ukrył tak skutecznie, że nikt nie był w stanie mu pomóc.”

To nie tak, że Enke nie chciał się ujawnić, on pragnął zdjąć z siebie ten ciężar, jednak był głęboko przekonany, że jeśli to zrobi, to jego kariera się skończy:

“Przyznanie się do strachu nie wchodziło w grę… Bycie profesjonalistą oznaczało, że należy tłumić uczucia i twardo przeć do przodu.”

“Miał dwa wielkie marzenia: zagrać na mistrzostwach świata i się ujawnić. Wiedział, że nie może zrobić dwóch rzeczy jednocześnie, ponieważ jedno zdecydowanie wykluczało drugie.”

Spełnienie marzeń?

Dla większości piłkarzy gra w Barcelonie jest szczytem marzeń. Mogłoby się wydawać, że to wspaniały sen, który trwa i nie chcesz się z niego wybudzić. Enke znalazł się w “królestwie” piłki nożnej, jednak ten sen okazał się koszmarem. Autor książki przypuszcza, że właśnie to doświadczenie go pogrążyło. W Barcelonie mierzył się z ogromną presją oraz strachem przed błędami, musiał nieustannie udowadniać swoją wartość, zaś “profesjonalny football” okazał się nie mieć dla niego litości. Nie czuł wsparcia ze strony sztabu szkoleniowego, musiał konkurować z młodszym od siebie V. Valdesem, który był w tamtym okresie trzecim bramkarzem. To tam stracił całą pewność siebie, nieustannie dręczyły go wątpliwości i strach:

“Gdy czuł, że inni w niego wątpią, zaczynał mniej w siebie wierzyć. Gdy czuł, że ciąży na nim presja, zaczynał tracić pewność siebie. Gdy otrzymywał wsparcie, stawał się niezwykle silnym bramkarzem.”

“Małe pytania przerodziły się w ogromne wątpliwości co do własnej wartości. Teraz, pod presją meczu, wątpliwości te przerodziły się w strach, który nie miał niczego wspólnego z typowymi obawami bramkarza przed meczem. Strach ten był daleko bardziej mroczny.”

Sprawdzianem w Barcelonie miał być dla niego mecz z trzecioligową FC Noveldą. Jednak on czuł, że niezależnie od wyniku i tak już został skreślony jako bramkarz. Przy jednym z goli został publicznie skrytykowany przez kapitana swojej drużyny. Mecz przegrany, nie z powodu złej postawy bramkarza – pogrążył go – w jego opinii sytuacja była beznadziejna. 

“Nikt nie przejmował się Robertem Enke. Niby po co? Przecież był profesjonalistą. Van Gaal nie zamienił z nim słowa (”Poprzez cały rok nigdy ze mną nie porozmawiał”). Nikt nie stanął w jego obronie, gdy prasa grzmiała: Gdzie właściwie był Enke?, Niemiecki bramkarz udowodnił, że jest zbyt zielony na grę w Barsie.”

Nie uzyskał żadnego wsparcia ze strony sztabu ani klubu. Został skreślony bez jakichkolwiek rozmów. Wtedy rozpoczęły się gorsze nastroje, stany depresyjne, wyobcowanie, coraz bardziej przytłaczający strach przed porażką – można przypuszczać, że ten okres gry w Barcelonie wywarł piętno na całej jego karierze i przyczynił się do wystąpienia depresji klinicznej.

Potem przeszedł do gry w Turcji, jednak jak pisze Ronald Reing – uznał to za swoją porażkę. Być może wtedy powinien zrobić sobie przerwę i zadbać o swoje zdrowie psychiczne – mimo to myślał, że da radę. W opinii publicznej starał się stwarzać pozory silnego i pewnego siebie. Jednak za każdym razem, kiedy było gorzej, wyraz jego twarzy zdradzał, co kryje się za tą otoczką:

“…był blady, oczy miał rozszerzone i niespokojne…”

To w tamtym okresie zaczął pisać “pamiętnik depresyjny”, dzięki któremu dziś możemy poznać jego wewnętrzny świat, który starał się za wszelką cenę ukrywać. Pierwszy mecz w sezonie okazał się również ostatnim – jak napisał Robert:

“Wszystko otuliła mgła.”

“Czuję się bezradny i bojaźliwy. Nie wychodzę z pokoju hotelowego, bo boję się spojrzeń innych ludzi. Chciałbym po prostu żyć bez strachu i nerwów.”

Był rok 2003 – stwierdzono u niego kliniczną depresję, zmagał się z nią przez 5 miesięcy. Oczywiście nigdy nie padło słowo: “depresja”. Nikt poza kilkoma najbliższymi mu osobami nie poznał prawdziwego powodu odejścia z klubu.

Z prowadzonych przez niego notatek możemy dowiedzieć się o tym, jak objawiała się u niego choroba. Miał problemy ze snem, w jego głowie nieustannie krążyły negatywne myśli i wątpliwości, czuł ciągłe zmęczenie, miał problemy z pamięcią i koncentracją, a podjęcie nawet najprostszej decyzji wiązało się z trudnościami, nie odczuwał przyjemności robiąc to, co dawniej sprawiało mu radość, wszystko było mu obojętne i przymuszał się do działania. Ciągle się obwiniał, zaś przyszłość widział w czarnych barwach. Stał się drażliwy, nie tyle smutek, co uczucie pustki zdominowało jego nastrój. Miał myśli samobójcze.

“Nie wytrzymam tego długo. Jutro po prostu zostanę w łóżku.”

“On w głowie nie miał niczego poza przytłaczającym ciężarem.”

“Mam wrażenie, że codziennie jest coraz gorzej.”

“…przez cały dzień nie miał ochoty zrobić czegokolwiek, a wieczorem nienawidził się za to, że nic nie zrobił.”

“Niedługo oszaleję…myślę o…”

W tym czasie zawsze miał za sobą dwoje ludzi, którzy nie pozwalali mu się poddać: żonę Teresę – jego ostoję, źródło siły i wsparcia oraz Jorga Neblunga – przyjaciela, który “podtrzymywał go” do końca jego życia. Znaleźli dla niego psychiatrę i psychoterapeutę – dr Marksera, który okazał się “tym terapeutą” – Robert mu zaufał. Być może ważnym faktem było to, że w oczach Enkego Markser go rozumiał – kiedyś sam był bramkarzem. Chodził na psychoterapię i brał antydepresanty, po cichu trenował i wprowadzał w życie codzienną rutynę, żeby ‘coś robić i nie dać się pogrążyć w myślach’. Dzięki terapii i pracy wykonanej przy pomocy najbliższych, udało mu się z tego wyjść. Wszyscy myśleli, że ten epizod był najcięższym, z jakim miał się zmierzyć, jednak jak się okazało w przyszłości czekał go jeszcze jeden…

Między 2003 a 2009 rokiem zdarzyło się wiele. Grał na Teneryfie, gdzie “ponownie narodził się jako bramkarz”. Potem wrócił do rodzinnych Niemiec, gdzie już do końca grał w Hannoverze 96’. Od 2007 roku był kapitanem i ostoją drużyny.

W tym czasie urodziła się jego córeczka Lara, która miała wrodzoną wadę serca. Sam Robert przyznał, że zmieniła go jako bramkarza. Czuł się pewny i spokojny, zaakceptował to, że może popełniać błędy, że są one częścią jego zawodu, że nie da się być doskonałym.

Po śmierci Lary w 2006 roku nie złamał się. Utwierdził wszystkich w przekonaniu, że jest w stanie sobie poradzić. Nie bał się rozmawiać o zmarłej córce. Wydawało się, że te wszystkie doświadczenia umocniły go jako człowieka i jako piłkarza.

W kwietniu 2009 roku razem z Teresą adoptowali córkę – Leilę.

Otrzymał powołanie do reprezentacji Niemiec, jego marzeniem było zagrać na mundialu w RPA. Dopiero po 1,5 roku od śmierci córki dawne “demony” zaczęły wracać:

“Wszystko wraca. Złość po straconej bramce. Wściekłość, że nie ma dżinsów w rozmiarze 36, zdenerwowanie drobiazgami.”

“W wieku 29 lat trafił do reprezentacji Niemiec, a przecież cztery lata wcześniej przez depresję stał się bezrobotnym, po czym wylądował w drużynie drugoligowej. On i jego żona nauczyli się żyć po stracie córki w 2006 roku. Trzy lata później, w chwili, gdy w naszym postrzeganiu znów odnalazł szczęście, gdy miał rodzinę, nowe dziecko oraz perspektywy gry podczas mistrzostw świata w RPA, jego depresja była silniejsza niż kiedykolwiek.”

W lecie 2009 roku depresja znów “zaatakowała”. Robert uważał, że “wyzwolił ją” pierwszy mecz sezonu, który był dla niego „drugą Noveldą” za czasów Barcelony. Zaczął czuć, że wszystko powraca. Znów prowadził “dziennik depresyjny”, w którym zapisywał swoje doświadczenia.

Na początku pojawiły się objawy fizyczne: ciągłe zmęczenie, problemy ze wstawaniem z łóżka, potem dręczące go myśli:

“Nie wiem, co się dzieje. Całymi dniami czuję się wykończony.”

“Czarne myśli mnożyły się, a ich ciężar sprawiał, że głowa ciążyła mu, jakby była z ołowiu.”

Pustka, obojętność, utrata odczuwania przyjemności. Utrata radości z gry, brak poczucia sensu i możliwości poprawy w przyszłości.

Znów zaczął przyjmować antydepresanty, trudność sprawiało mu podejmowanie jakichkolwiek decyzji. Mimo choroby zdecydował się pojechać na zgrupowanie reprezentacji. Ukrywał swoje cierpienie przed światem, z początku doskonale maskował chorobę i wkładał w to mnóstwo wysiłków. Jednak jedyne czego pragnął, to schować się w pokoju hotelowym i ukryć przed światem. Nie mógł spać, czarne myśli ciągle krążyły mu po głowie. Szukał wszelkich możliwości, żeby uniknąć gry w meczach – udawał chorobę, kontuzje. Maskował swoje prawdziwe odczucia nawet przed terapeutą.

Depresja zaczęła wygrywać, znów zaczął myśleć o śmierci. Jednego dnia jeździł po mieście i szukał miejsca, w którym mógłby się zabić.

“Nie spałem. Wszystko wydaje się tracić sens. Trudno jest mi się skoncentrować. Myślę, o s…”

Enke chciał, żeby dawne szczęśliwe czasy powróciły:

“Nie chcę umierać. Chcę jeszcze raz zagrać w Lizbonie.”

Jednak przyszłość widział jedynie w czarnych barwach. Miewał lepsze dni, ale były one głównie wynikiem działania leków na podniesienie nastroju. Za kilka dni mrok znów powracał. Znów miał przy sobie Teresę i Jorga, znów “zmuszali go do aktywności”, pilnowali na każdym kroku, motywowali i nie pozwalali się poddać. Jednak on czuł, że nie zasługuje nawet na najmniejsze przyjemności. Był pogrążony w strachu i nie widział drogi wyjścia.

“Sam chciał wymierzyć sobie karę. Nie zasługiwał na miłe chwile, a wczoraj wypił przecież kieliszek wina, co tym bardziej podlegało karze.”

“W kolejnych dniach znalazł się w spirali strachu. Obawiał się, że musi grać, co z kolei wywoływało lęk przed zdemaskowaniem, odkryciem jego sekretu. W takim stanie codziennie jeździł na trening.”

“Nie był w stanie siedzieć przy stole i rozmawiać, ponieważ w tym samym czasie krążyły mu po głowie myśli. “

Z jego twarzy znów można było wyczytać to, co kryje się we wnętrzu:

“Jego twarz była jak skamieniała.”

“Jego twarz pozbawiona była emocji, nawet gdy Hannover strzelił gola.”

Kiedy już podjął decyzję o tym, że pojedzie do kliniki, żeby poddać się leczeniu, to nagle jego stan “poprawił się”. Zmienił zdanie i pojechał z drużyną na mecz. W trakcie meczu starał się z całych sił koncentrować, a to było trudne – miał problem z czasem reakcji, który spowalniały leki, z podejmowaniem decyzji. Na grę pozwolił mu wypracowany przez lata automatyzm i instynktownie wykonywane ruchy. Jego twarz nie okazywała żadnych emocji. Wszyscy uwierzyli, że jest lepiej, a on starał się podtrzymywać ich w tym przekonaniu. Jednak wcale nie było lepiej, nadal czuł przytłaczający ciężar i poczucie winy.

W tym wszystkim dziwnie się zachowywał, dziś można zauważyć, że jego zachowania świadczyły o już podjętej decyzji, o zakończeniu swojego cierpienia. Np. w środku sezonu rozesłał fanom kilkanaście par swoich rękawic bramkarskich; żegnał się z najbliższymi:

“Też widziałeś, jak Robert pocałował dzieci? Przecież nigdy tego nie robił! No i jak mnie przytulił, dużo mocniej niż zawsze.”

Starał się domknąć wszystkie sprawy, załatwić to, co pozostało mu do zrobienia. Dzień przed śmiercią spędził wieczór z żoną i córką w ich ulubionym miejscu, pozwolił sobie na przyjemność, uśmiechał się do zdjęć, wszystko zdawało się powracać na “swoje miejsce”. Ostatnie zdjęcie, które zrobiła mu Teresa 9 listopada jest dowodem na to, jak potężną chorobą jest depresja:

“Potrafi przybrać maskę spokoju i oszukać wszystkich dookoła.”

Był uśmiechnięty, spokojny – prawdopodobnie już wtedy zdecydował, co zrobi kolejnego dnia, czuł ulgę, że jego cierpienie się skończy. Nie potrafił zobaczyć innego wyjścia.

Był wtorek 10 listopada 2009 roku. Robert pojechał na trening, mimo że tego dnia Hannover miał wolne. Powiedział, że wróci wieczorem. Tak naprawdę tego dnia nie miał żadnych treningów…
Przez 8 godzin krążył po okolicach Empede, załatwił wszystkie sprawy i udał się do przejazdu kolejowego w Eilvese, gdzie o 18:15 przejeżdżał pociąg pospieszny do Bremy…
Jak w wielu przypadkach zostawił list pożegnalny.

Na koniec polecam Wam ten filmik:

Kolejny wpis będzie poświęcony tym, bez których Robert nie byłby w stanie walczyć. Często zapominamy o najbliższych, dla których choroba kogoś ukochanego również jest wielkim ciężarem. Za Robertem stały dwie niesamowicie silne osobowości – żona Teresa oraz przyjaciel Jorg Neblung. Ich sylwetki postaram się opisać, żeby pokazać Wam, jak ważną i trudną rolę odgrywają osoby wspierające, na co dzień żyjące z kimś chorującym na depresję.

Źródła:

Reng, R. (2015). Robert Enke. Życie wypuszczone z rąk. Sine Qua Non.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *